Pierwszy turniej Futures rozegrałem w wieku szesnastu lat w 2003 roku w portugalskim Faro. Pojechaliśmy z innymi zawodnikami z akademii furgonetką, która mieściła osiem osób – niezbędny środek transportu dla akademii tenisowej.

Cały ten turniej był dla mnie ogromnym przeżyciem, ponieważ nie dość, że byłem jednym z najmłodszych zawodników, to jeszcze debiutowałem w turnieju takiej rangi i było tam wielu doświadczonych graczy (np. Baghdatis), przy których miałem kompleksy.

Dzisiaj wiem, że każdy jest wyjątkowy i że nie ma sensu porównywać się z innymi, a poczucie gorszości nie powinno mieć racji bytu.

Byłem kimś w rodzaju chłopca na posyłki i starsi trochę to wykorzystywali (najczęściej w formie żartu), ale nawet w takiej roli trzeba sobie poradzić i po prostu to przejść. Nie miałem na tyle silnego charakteru, aby przeciwstawiać się starszym kolegom. Pewnie gdybym był pewniejszy siebie, i nie taki grzeczny, to inaczej by mnie traktowali.

Wygrałem pierwszą rundę eliminacji, ale w drugim meczu już nie dałem rady. Wygrywając tylko jeden mecz, już byłem zadowolony. Tak bardzo mi zależało, żeby wygrać w moim debiucie, że nie zawsze zachowywałem się fair wobec przeciwnika. Nawet go oszukałem parę razy.

Obojętnie, jakiej wagi nie byłby to mecz, trzeba grać fair, bez wyjątku. Zauważyłem, że im wyższy poziom prezentują zawodnicy, tym bardziej są uczciwi. Rzadko kiedy zawodnicy, którzy oszukują czy nie grają według zasad fairplay dochodzą gdzieś wysoko. Czas zawsze to weryfikuje i te złe uczynki wracają do zawodników, którzy chcą wygrywać za wszelką cenę.

Na turniejach o poważne stawki zawsze są sędziowie, dlatego nawet nieuczciwi zawodnicy nie mają jak oszukać. Na polskim podwórku niestety spotkałem się z wieloma takimi zawodnikami, którzy oszukiwali, ale potem rzeczywiście niczego znaczącego nie osiągnęli. Wracając do turnieju w Portugalii, Guillermo Garcia-Lopez, nasz kolega z drużyny, przegrał dopiero w finale. Byłem dumny, że mam takiego kolegę i jeszcze jako młody chłopak wierzyłem, że też kiedyś będę grał w finałach takich turniejów.

Przekonałem się na własnej skórze, jaki poziom trzeba reprezentować, żeby zaistnieć chociaż na pierwszym szczeblu w profesjonalnym tenisie. To był mój pierwszy kontakt z zawodowymi tenisistami i bardzo ciekawe doświadczenie. Pierwsze wnioski były takie, że trzeba naprawdę ciężko pracować, aby w ogóle przebić się przez eliminacje. Może za szybko zacząłem grać w turniejach tej rangi, ponieważ uświadomiłem sobie, że jestem jeszcze daleko w polu – co w moim przypadku aż tak bardzo mnie nie zmotywowało, a wręcz przeciwnie. Poczułem się mały.